Śledź nas na:
Blog - archiwum

Kiedy jest dobry czas na dziecko?

23 kwietnia 2018
  1. Niedawno skończyliśmy kursy przygotowujące nas do bycia małżeństwem, kilka spotkań z których w sumie za dużo nie wynieśliśmy. Raczej oboje wróciliśmy do domu z lekkim niesmakiem, który trzyma się nas do dziś. W drugiej kolejności musieliśmy odbyć zajęcia w poradni małżeńskiej i to właśnie dziś będzie punkt zaczepienia. Trzy spotkania, dwa pierwsze trwały około 60 minut, ostatnie było podsumowaniem spotkań już sam na sam z prowadzącą. 

Dlaczego post o tym?

Napiszę Ci najpierw co robiliśmy na tych zajęciach, tak będzie Ci łatwiej zrozumieć o co mi chodzi. Nie każda z osób która wchodzi na nasz blog w nich uczestniczyła dlatego w skrócie postaram się napisać. Podczas zajęć w poradni małżeńskiej rozmawialiśmy głównie o naturalnych metodach planowania rodziny. To akurat nie jest nic nadzwyczajnego, zdanie kościoła katolickiego w tej kwestii jest jednoznaczne i liczyliśmy się z czymś takim. Mimo wszystko jednak ruszyły mnie trochę te spotkania, być może dlatego że trafiliśmy naprawdę na bardzo fajną i profesjonalną osobę która je prowadziła. Nie krytykowała, wysłuchała, wyjaśniła – takiej dużej ilości miłych słów od obcej osoby nie usłyszeliśmy dawno, w sumie nawet nigdy. Swój temat musiała poruszyć, a my musieliśmy na nim być by otrzymać stosowny dokument nawet jeśli z tymi metodami nie do końca się zgadzamy. Chociaż nie mam zamiaru korzystać z tej metody, szanuję osoby które dzielnie notują każdego dnia swoje objawy i bez aptecznych zabezpieczeń naturalnie planują poczęcie dziecka.

Nie o tym jednak jest post…

Te dwa pierwsze spotkania odbywały się w większych grupach, nie mam pojęcia ile było na nich par. Siedem, osiem czy dziesięć? Oglądaliśmy pokaz slajdów i sami uczyliśmy się wypełniać kalendarz planowania rodziny. Nie powiem by wychodziło mi to dobrze, po co mam kłamać. Nie skupiałam się na tym wystarczająco dobrze, bo wiedziałam że ta metoda po prostu nie zda u nas egzaminu. Nie ufam sobie, nie znam na tyle własnego ciała by odpowiednio interpretować wyniki. Mimo wszystko zadanie domowe dostaliśmy, trzeba było sprawdzać każdego dnia temperaturę ciała i upławy. Odpowiedź na pytanie „odrobiłaś zadanie?” doskonale znasz. Rano w dzień spotkania szybko uzupełniłam kartkę według wzoru w internecie. Na indywidualne spotkanie poszliśmy..

Tam było intymniej. Mogliśmy więcej się dowiedzieć, ale to działało w dwie strony. Pani dowiedziała się też więcej o nas. Przede wszystkim dowiedziała się że są dzieci. Chociaż u nas nic nie było robione „po kolei” w jej wzroku nie było ani grama krytyki. Było zrozumienie i być może nawet trochę radości. Pytała o imiona, wiek.. czy są szczęśliwe, czy my tworząc taką rodzinę jesteśmy szczęśliwi. Jednak padło jeszcze to pytanie które zatkało i mnie i Daniela. Naprawdę to była jedyna chwila podczas naszego spotkania, gdy czułam się tak niezręcznie. Takiej ciszy, a później jąkania i próbowania odpowiedzieć na pytanie nie słyszałam jeszcze chyba nigdy…

A chcecie jeszcze mieć dziecko?

To pytanie było dla nas tak trudne. Niby każdy się spodziewał że ono padnie, jednak nie do końca przemyśleliśmy odpowiedź. Ja jestem osobą, która na 99% pytań ma gotową odpowiedź. Najczęściej zawierającą dużą dawkę ironii – ale jednak ona jest. Tu mnie zatkało. Bo u nas sprawa wygląda tak, że ja nie chce – a Daniel chce, bardzo. Oczywiście nie teraz, bo oboje mamy jeszcze kilka spraw do uporządkowania. Mamy plany które musimy zrealizować zanim by się to mogło wydarzyć – jednak.. sprawa nadal wygląda tak że ja nie chce, a on chce. Czasem nachodzi mi taka myśl, a może? Mówię wtedy Danielowi „Dobra kochanie, zróbmy sobie tego dzidziusia”. Ale po tygodniu gdy chce zadzwonić do lekarza by wyjął mi spiralę, nie robię tego. Panikuję i nie umawiam się na wizytę.

Mam wyrzuty sumienia. Że tak pochopnie rzucam słowa na wiatr. Jednego dnia mówię tak, daję nadzieję – a kolejnego zaprzeczam sama wszystkiemu. Bo z jednej strony zdanie moje znasz, a z drugiej strony wiem że on też by chciał przeżyć to wszystko, że zasługuje na to. Będzie (i jest!) dobrym tatą, ale czy ja w tym wszystkim będę potrafiła się odnaleźć i nie zwariować? Już teraz jest ciężko. Dwójka dzieci, pies syfiara, dom na głowie, praca do późna, szkoła i blog (który traktuję już jak pracę).

Teraz podchodzę do wszystkiego z większym rozsądkiem niż wcześniej..

Zastanawiam się, czy finansowo nie będzie problemu by zapewnić całej trójce takich warunków na jakie zasługują? Bo teraz może być dobrze, nawet bardzo – ale nie wiem czy za rok nie stracimy wszystkiego. Samą miłością dzieci nie nakarmimy, nie ubierzemy i nie wykształcimy. Czy nasze mieszkanie nie będzie za małe? Chociaż to 80 m, jednak tak nieustawne, że za nic w świecie nie uda się stworzyć 4 sypialni, kuchni, salonu i łazienki. Dlaczego 4? Bo moim zdaniem dzieci powinny mieć swoje pokoje (zwłaszcza nastolatek). Jestem egoistką i też chce mieć swój kąt, a nie grzać łózko w salonie na kanapie – lepszy sen ma się w miejscu do tego przystosowanym. Dlatego w najlepszym razie 4.. bo o większej ilości dzieci nawet nie chcę myśleć.
A co jak dziecko będzie chore? Broń Boże nie usunę maleństwa, nawet jakbym takie prawo miała. Mimo wszystko, takiego malucha trzeba wychować, trzeba się nim zajmować cały czas aż do końca swoich dni. Trzeba płacić za drogie leki, operacje czasem jedzenie, opatrunki.. po prostu za to, by to dziecko mogło godnie żyć. Czy my jesteśmy na to gotowi?

Ja wiem że wiercę dziurę w całym..

…szukam takich powodów na „nie” które dla Ciebie może są błahe. Każdemu może zdarzyć się kryzys finansowy, nawet bez dziecka. Inni mają 50 m2 i żyją tam w 5. Jeszcze inni mają chore dzieci i czerpią z życia tyle ile ono daje i chociaż mają chwilę zwątpienia – idą do przodu. Za dużo myślę, za dużo analizuje.. a właśnie jak człowiek chciałby wszystko zrobić najlepiej i tak, by każdemu było dość dobrze – to wychodzi właśnie zupełnie odwrotnie.
Bo Daniel dużo pracuje, musiałabym z dziećmi i tym szalonym psem być sama od 6 rano do nawet 21/22.
Bo musiałabym nosić wózek, pilnować 2 dzieci i być ciągniętą przez psa z 2 piętra bloku bez windy.
Bo mam studia, które chce skończyć w mega fajnej grupie która sobie pomaga i naprawdę się z nią zżyłam.
Bo bierzemy ślub za pół roku, a później zmieniamy auto.. chcemy może kupić działkę i nie będzie pieniędzy.
Bo boję się tego, że dziecko może urodzić się chore – a ja nie jestem gotowa na to.
Bo jest mi teraz strasznie wygodnie, dzieci są już samodzielnie i możemy cieszyć się sobą.

Ale z drugiej strony, wiem że Dani kiedyś by chciał. Mówi że po ślubie, że może jak dom byśmy mieli to bym była bardziej na TAK nastawiona. Mimo wszystko nie chce mnie zmuszać, ale chyba bez tego się nie obejdzie bo jak widzisz szukam ciągle dziury w całym. Dlatego..

 

Odpowiedz mi proszę na pytania:

Kiedy jest ten dobry czas? Kiedy Ty zdecydowałabyś się na to świadomie? 
Założyłaś sobie kiedyś takie cele które chcesz osiągnąć a dopiero później zaczęłaś myśleć o dziecku?
A może decyzja była spontaniczna i od reakcji do akcji minęła chwila?

 

 

Jeśli podobał Ci się wpis, zapraszam na nasz Facebook

5 komentarzy

  • Amelia 23 kwietnia 2018 at 18:01

    Nasze pierwsze dziecko pojawiło się jakby było zaplanowane – rok po ślubie, 5 lat od wspólnego zamieszkania, po 7 latach związku i 11 latach znajomości. A nie była to do końca świadoma decyzja. Poczuliśmy się na tyle gotowi, żeby nie dbać tak bardzo o zabezpieczenie i pozwoliliśmy, żeby to się „samo stało”. Właśnie dlatego, że moim zdaniem nie ma dobrego czasu na dziecko. Bo teraz może być dobrze, a zaraz źle. A dziecko jest zawsze – jak już jest. I my niemal zawsze możemy dać mu to , co najważniejsze- siebie. I piszę to z perspektywy osoby, która w 3 osoby mieszka w kawalerce ze słabą perspektywą na zmianę 😊

  • Twardy orzech do zgryzienia 23 kwietnia 2018 at 19:05

    Nie ma dobrego czasu na dziecko, zawsze jest obawą a co będzie jeśli, gdyby itp. Dziecko jest darem na które trzeba być gotowym bez względu na czas. Ja sama zostałam mamą w wieku 25 lat. Nie miałam pracy, mieszkałam w warsztacie stolarskim i nagle wiadomość o ciąży.
    Na dziecko zdecydowała bym się gdybym miała ustabilizowana sytuację. Mieszkanie, prace, zdrowie.
    Celem moim było dostać się do policji. Odłożyłam je na „potem”. A to moje potem będzie miało niedługo 2 latka 😉
    Nie marzyłam zbytnio o dziecku, tym bardziej że kończyłam studia i marzyłam o policji.
    Przepraszam że długo ale inaczej się nie dało!
    Gorąco pozdrawiam!

  • Ola 23 kwietnia 2018 at 21:08

    U nas była wpadka urodziłam 2msc przed naszym planowanym ślubem (pół roku przed zajściem w ciążę zaczęliśmy planować wesele) mieliśmy ja 24 a mąż 25lat…dziś nasz syn ma niespełna 5lat a my ciągle się zastanawiamy nad drugim i jakoś tak ciężko się zdecydować bo już wygodnie …mały coraz to bardziej samodzielny i szczerze marzę o małżeńskiej wpadce:)

  • edyta 24 kwietnia 2018 at 11:46

    Na to nigdy nie jest się przygotowanym, nie ma lepszej lub gorszej chwili. U nas decyzja była z dnia na dzień. Też były plany, wydatki i wiele innych rzeczy, ale to też można w późniejszym czasie wykonać. My zmieniliśmy auto dwa tygodnie przed porodem. Wydatki na dziecko i wyprawkę nie wpłynęły na budżet, nawet odkladalismy. O finanse nie martwilismy się, może też dlatego że zawsze mamy coś na czarna godzinę. Fakt przy drugim dziecku świat przewrócił mi się do góry nogami, do dziś ciężko mi wszystko ogarnąć, a już ma półtora roku. Na pocieszenie mój starszy syn 7 letni bardzo mi pomagał, do tej pory to robi. Dzięki niemu mam chwile by zjeść w spokoju czy wypić kawę. Myślę że starsze rodzeństwo jest plusem dla zabieganej mamy. A koleżanki które mają powyżej 2 Dzieci mówią że później już się nie widzi różnicy czy to 3 czy 4. Daniel ma prawo pragnąc potomka i owocu waszej pięknej miłości. Życzę rozważnej decyzji i wzięcia pod uwagę pragnień członków waszej rodziny.

  • Angelka 5 czerwca 2018 at 12:42

    Moje wyszło z niedacka 😀 ale to była najlepsza niespodzianka ever 🙂

  • Odpowiedz

    Nasz Instagram